Strona główna » Społeczeństwo » Rosjanie nigdy się nie poddają

    Rosjanie nigdy się nie poddają


    W nocy z 2 na 3 lutego 1945 r. Więźniowie obozu koncentracyjnego Mauthausen podnieśli ogień z karabinu maszynowego. Krzycząc „Hurra!” nie ma wątpliwości: w obozie jest prawdziwa bitwa. To 500 więźniów bloku numer 20 (blok zamachowców-samobójców) zaatakowanych wieżami karabinów maszynowych.
    Latem 1944 r. W Mauthausen pojawił się blok numer 20 dla Rosjan. Był to obóz w obozie, oddzielony od ogólnego terytorium 2,5-metrowym płotem, na którym znajdował się drut pod prądem. Wzdłuż obwodu znajdowały się trzy wieże z karabinami maszynowymi. Więźniowie 20. bloku otrzymali ogólną rację żywnościową. Łyżki, talerze, których nie powinny. Jednostka nigdy nie była ogrzewana. W otworach okiennych nie było ram ani okularów. Blok nie był nawet nar. Zimą, zanim wsadzili więźniów do bloku, esesmani wylali wężem wodę z podłogi bloku. Ludzie poszli do wody i po prostu się nie obudzili.
    „Wiersz śmierci” miał „przywilej” - nie działały, jak inni więźniowie. Zamiast tego ćwiczyli „ćwiczenie” przez cały dzień - biegali po bloku bez zatrzymywania się lub czołgania..

    Podczas istnienia bloku zniszczono w nim około 6 tysięcy osób. Do końca stycznia w bloku 20 przeżyło około 570 osób.

    Z wyjątkiem 5-6 Jugosłowian i kilku Polaków (uczestników powstania warszawskiego), wszyscy więźniowie „bloku śmierci” byli sowieckimi jeńcami oficerów wojennych wysłanych tutaj z innych obozów.

    W 20 bloku Mauthausen więźniowie zostali wysłani, nawet w obozach koncentracyjnych, które stanowiły zagrożenie dla Rzeszy III ze względu na ich wykształcenie wojskowe, cechy wolicjonalne i zdolności organizacyjne. Wszyscy zostali schwytani jako ranni lub nieprzytomni, a podczas pobytu w niewoli zostali uznani za „niepoprawnych”. W dokumentach towarzyszących każdemu z nich znajdowała się litera „K”, co oznaczało, że więzień był jak najszybciej likwidowany. Dlatego ci, którzy przybyli do 20. bloku, nie byli nawet oznakowani, ponieważ życie więźnia w 20. bloku nie przekraczało kilku tygodni..

    W wyznaczoną noc około północy „bombowiec” zaczął wyciągać swoją „broń” ze skrytek - kostki brukowej, kawałki węgla i fragmenty zepsutej umywalki. Główną „bronią” były dwie gaśnice. Utworzono 4 grupy szturmowe: trzy miały zaatakować wieże karabinów maszynowych, jedną w razie potrzeby - odeprzeć atak zewnętrzny z boku obozu.

    Około pierwszej rano, krzycząc „Hurra!” zamachowcy-samobójcy z 20. bloku zaczęli przeskakiwać przez otwory okienne i rzucili się do wież. Karabiny maszynowe otworzyły ogień. Pieniste strumienie gaśnic uderzały w twarze strzelców maszynowych, leciał grad kamieni. Leciały nawet kawałki mydła z mydła i drewniane klocki z nogami. Jeden pistolet maszynowy zakrztusił się, a członkowie grupy szturmowej natychmiast wspięli się na wieżę. Po zdobyciu karabinu maszynowego otworzyli ogień na sąsiednie wieże. Więźniowie przy pomocy drewnianych desek skrócili drut, rzucili na niego koce i zaczęli wspinać się po ścianie..

    Z blisko 500 osób ponad 400 zdołało przebić się przez ogrodzenie zewnętrzne i znalazło się poza obozem. Zgodnie z ustaleniami uciekinierzy rozbili się na kilka grup i rzucili się w różnych kierunkach, aby utrudnić ich uchwycenie. Największa grupa pobiegła do lasu. Kiedy esesmani zaczęli ją wyprzedzać, kilkadziesiąt osób oddzieliło się i rzuciło się w stronę prześladowców, by podjąć ostatnią bitwę i trzymać swoich wrogów przez co najmniej kilka minut..

    Jedna z grup natknęła się na niemiecką baterię przeciwlotniczą. Po usunięciu wartownika i wtargnięciu do ziemian, uciekinierzy, gołymi rękami, zdusili sługę armaty, chwycili za broń i ciężarówkę. Grupa została wyprzedzona i podjęła ostatnią walkę..

    Około stu więźniów uciekło w wolność w pierwszych godzinach. Wyczerpany w głębokim śniegu, w zimnie (termometr pokazał minus 8 stopni tej nocy), wyczerpany, wielu po prostu fizycznie nie mogło chodzić o więcej niż 10-15 km.

    Ale ponad 300 było w stanie uciec przed prześladowaniami i ukryło się w pobliżu..

    W poszukiwaniu uciekinierów, oprócz pilnowania obozu, w pobliżu rozmieszczono części Wehrmachtu, oddziały SS i lokalną żandarmerię polową. Złapani zbiegowie zostali zabrani do Mauthausen i zastrzeleni w ścianie krematorium, gdzie natychmiast spalili ciała. Najczęściej jednak rozstrzeliwano ich w miejscu złapania, a zwłoki zostały już przywiezione do obozu..

    W niemieckich dokumentach środki poszukiwania poszukiwanych nazwano „polowaniem na zające Mülviertel”. Lokalni ludzie byli zaangażowani w wyszukiwanie..
    Bojownicy Volkssturmu, członkowie Hitler Youth, członkowie lokalnej jednostki NSDAP i niepartyjni wolontariusze z podnieceniem przeszukiwali „zające” i zabijali ich na miejscu. Zabijali improwizowanymi środkami - toporami, widłami, ponieważ zajmowali się nabojem. Ciała zostały przewiezione do wioski Ried in der Riedmarkt i wyrzucone na dziedziniec lokalnej szkoły..

    Tutaj liczyli się esesmani, przekreślając patyki narysowane na ścianie. Kilka dni później esesmani zadeklarowali, że „konto zostało rozliczone”.

    Jednak.

    Przeżyła jedna osoba z grupy, która zniszczyła niemiecką baterię przeciwlotniczą. Dziewięćdziesiąt dwa dni, ryzykując życiem, austriacka chłopka Langtaler, której synowie walczyli w tym czasie w Wehrmachcie, ukryła w gospodarstwie dwóch uciekinierów. 19 uciekinierów nigdy nie zostało złapanych. Nazwy 11 z nich są znane. 8 z nich przeżyło i wróciło do Związku Radzieckiego.
    W 1994 roku austriacki reżyser i producent Andreas Gruber nakręcił film o wydarzeniach w Mühlviertel

    Film stał się najwyższym dochodem w Austrii w latach 1994-1995. Film otrzymał kilka nagród:

    - Specjalna Nagroda Jury na Festiwalu Filmowym w San Sebastian, 1994;
    - Nagroda publiczności, 1994;
    - Nagroda Kultury Górnej Austrii;
    - Austriacka nagroda filmowa 1995.

    Następny artykuł
    Rosjanie się nie poddają!
    Poprzedni artykuł
    Rosjanie się nie poddają