Kamikaze, którzy byli japońskimi wojownikami
Dwa razy mongolski Khubilai próbował podbić Japonię i za każdym razem jego floty były rozproszone i zniszczone przez silne tajfuny. Nic dziwnego, że Japończycy sami widzieli w tym najwyższym łowisku ryby i nazwali tajki kamikadze „boskim wiatrem”. Podczas II wojny światowej tę samą ksywę otrzymały zdesperowane dzielne dusze, które były gotowe oddać życie dla dobra kraju.
Ataki zamachowców-samobójców stały się jedną z najgorszych taktyk operacji na Pacyfiku. Amerykanie musieli zmierzyć się z kulturą, której po prostu nie mogli zrozumieć: uważali, że Japończycy byli szalonymi fanatykami prania mózgu. W rzeczywistości wszystko było o wiele bardziej skomplikowane - tu mieszała się kultura samurajów, chęć poświęcenia się i chęć ochrony ojczyzny.
-
Specjalne narzędzie
Kamikaze otrzymał specjalny samolot, który został specjalnie ułatwiony i wyposażony w wzmacniacze rakiet. Model Yokosuka MXY7 Ohka to właściwie sześciometrowa rakieta ze skrzydłami i pilotem. Aby ominąć ogień obronny wroga, wymagane były wzmacniacze rakiet. Co ciekawe, w kokpicie było miejsce na wakizashi - na wypadek gdyby pilot przeżył kolizję.
-
Ojciec kamikaze
Bitwa morska w Zatoce Leyte była największą bitwą naszych czasów. Amerykanie, z bazą na małej wyspie Suluang, postawili małe niemożliwe zadanie przed kilkoma japońskimi samolotami. W tych warunkach dowódca pierwszej floty powietrznej, wiceadmirał Takijiro Onishi, postanowił utworzyć specjalny oddział szokowy pilotów kamikadze. Na odprawie z 19 października Onishi powiedział: „Nie sądzę, aby istniała jakakolwiek inna droga do wykonania zadania przed nami, z wyjątkiem obalenia amerykańskiego lotniskowca uzbrojonego w 250-funtową bombę Zero na amerykańskim lotniskowcu”. Stał się znany jako „ojciec kamikaze”.
-
Ceremonia pożegnania
Sprawcy czcili swoją misję jako szczególny zaszczyt. Właściwie dla Japończyków, wykształconych w duchu starożytnych samurajów, tak było. Przed lotami piloci przeszli specjalną ceremonię, wypili rytualną filiżankę sake i związali na czole hatimaka, biały segregator samobójczy. Młodzi kamikadze przelecieli nad górą Kaimon i dopiero po pożegnaniu się z ojczyzną wyruszyli w ostatnią misję..
-
Kaiten
Niewielu ludzi wie, że kamikazy służyły nie tylko w lotnictwie. Pod koniec wojny Japonia nie miała już środków na budowę silnej floty, a załogowe torpedy, kaiten, zostały przyjęte. Podwodny kamikaze niezależnie wysłał swój straszny pocisk na wrogi statek i zginął wraz z nim.
-
Fukurui
Kiedy metal zaczął tracić nawet na torpedach, Japończycy zaczęli przygotowywać pływaków samobójców. Oddziały „fukurui” („Smoki szczęścia”) znajdowały się na obrzeżach własnych portów wojskowych, w celu obrony. Wojownicy fukurui mogli ukryć się na zanurzonych statkach ze specjalnymi zamkami i zostali wybrani, gdy zobaczyli statek desantowy wroga. W przeciwieństwie do słynnych włoskich pływaków bojowych, fukurui nie przykleił kopalni do planszy wrogiego statku, ale po prostu pobił ją na metalu przed detonacją.
-
Szczęściarz
Nie wszyscy kamikaze zginęli. Technologia była tak mała, że rozkaz nakazał wrócić do bazy przy najmniejszym podejrzeniu awarii. Podoficer Yamamura przeżył trzy loty. Po raz pierwszy został zestrzelony wraz z bombowcem-przewoźnikiem - wtedy rybacy znaleźli się w morzu Yamamury. Za drugim razem bombowiec został zmuszony do powrotu do bazy z powodu słabej widoczności. W trzecim Yamamura, który był już czerwony ze złości, po prostu nie mógł odczepić się od przewoźnika i wrócił do bazy razem z nim. Tak szczęśliwy i przeżył całą wojnę.
-
Straszna strata
Podczas wojny Japończycy przygotowali 2525 kamikazów. Kolejne 1387 osób pochodziło z wojska - stali się pilotami kaitenów i nurkami fukurui. W atakach samobójczych ci nieustraszeni potomkowie kamikaze zdołali zniszczyć 81 statków i uszkodzić 195 statków (pamiętajcie tylko o strasznej masakrze w Pearl Harbor). Presja psychologiczna wywierana na żołnierzy amerykańskich była o wiele ważniejsza: żeglarze tłoczyli się w AWOL, a nawet próbowali uciec z lotniskowców na pełnym morzu.