Strona główna » Miasta i kraje » Najstraszniejsza tajemnica Antarktydy

    Najstraszniejsza tajemnica Antarktydy

    Angielski badacz polarny Robert Scott chciał najpierw dotrzeć do bieguna południowego, ale nie miał szczęścia. Był przed norweskim Roaldem Amundsenem.

    Scott odkrył w cenionym proporczyku pozostawionym przez przeciwnika na tydzień przed nim. Anglik postanowił wrócić bez powtarzania trasy Amundsena - przeszedł przez biegun magnetyczny i umarł ...

    Pół wieku później sowiecka ekspedycja, która założyła stację Mirny na Antarktydzie, wysłała grupę sześciu naukowców w głąb kontynentu, by dotarli do południowego bieguna magnetycznego. Wróciły tylko dwa. Zgodnie z oficjalną wersją tragedia była spowodowana okrutną burzą, silnymi mrozami i awarią silnika w pojeździe terenowym..

    Kolejną grupą badaczy, którzy udali się na południowy biegun magnetyczny, był Amerykanin. To było w 1962 roku. Amerykanie wzięli pod uwagę smutne doświadczenia swoich radzieckich kolegów - sprzęt wziął najdoskonalszy, 17 osób wzięło udział w wyprawie na trzech pojazdach terenowych, utrzymywali stałą komunikację radiową.

    Nikt nie zginął na tej wyprawie. Ale ludzie wrócili tym samym pojazdem terenowym. Wszyscy byli na skraju szaleństwa. Naukowcy zostali natychmiast ewakuowani do ojczyzny, ale bardzo niewiele wiadomo o tym, co wydarzyło się podczas marszu..

    Po Amerykanach radzieccy naukowcy wyruszyli na południowy biegun magnetyczny. Jeden z uczestników tej kampanii, Jurij Efremovich Korshunov, do niedawna mieszkał w Petersburgu. Jeden z reporterów zdołał „porozmawiać” z nim o tym, co wydarzyło się podczas tej długiej podróży. Reporter nagrał historię polarnego badacza, ale nie opublikował go. Tymczasem Korsunow zmarł.

    Niedawno w amerykańskiej prasie ukazała się historia Jurija Efremovicha, pełna niesamowitych szczegółów. Przynosimy to w tłumaczeniu z angielskiego.

    „To był dzień polarny”, powiedział Korshunov, „i prawie cały czas była ładna pogoda. Termometr pokazywał tylko minus trzydzieści stopni Celsjusza, nie było wiatru - dla Antarktydy to rzadkość. Pierwszy problem pojawił się, kiedy ustawiliśmy główny obóz w punkcie, w którym, według wszystkich naszych pomiarów, bieguna południowego magnetycznego, wszyscy byli wyczerpani, więc poszliśmy spać wcześnie, ale nie mogliśmy spać.

    Czując niepokój, wstałem, wyszedłem z namiotu i około trzystu metrów od naszego pojazdu terenowego zobaczyłem ... świecącą piłkę! Skakał jak piłka nożna, tylko jego wymiary były sto razy większe. Krzyknąłem i wszyscy wybiegli. Piłka przestała się podskakiwać i powoli przetoczyła się w naszą stronę, zmieniając swój kształt i zmieniając się w jakąś kiełbasę. Zmienił się również kolor - stał się ciemniejszy, a przed „kiełbasą” bez oczu pojawiła się straszna twarz, ale z dziurą, która wyglądała jak usta. Śnieg pod „kiełbasą” syczał, jakby był gorący. Usta poruszały się i wydawało mi się, że „kiełbasa” coś mówi.

    Sasha Gorodetsky, fotograf ekspedycyjny, poszedł naprzód ze swoim aparatem fotograficznym, chociaż sekretarz grupy, Andrei Skobelev, krzyknął, żeby się zatrzymał. Ale Sasha kontynuował, klikając migawkę. I ta rzecz ... Znowu zmieniła swój kształt - rozciągnięta wąską wstążką, a wokół Sashy pojawił się świecący nimb, jak gdyby wokół głowy świętego. Pamiętam, jak krzyczał i upuścił urządzenie ...

    W tym momencie usłyszeliśmy dwa strzały - Skobelev i nasz lekarz Roma Kustov, który stał po mojej prawej stronie, zastrzelony ... Wydawało mi się, że strzelali nie wybuchowymi kulami, ale bombami - taki był dźwięk. Świecąca wstążka nabrzmiała, iskry i krótkie błyskawice błysnęły we wszystkich kierunkach, a Sasza złapano w rodzaj ognia..

    Pobiegłem do Sashy. Leżał twarzą w dół i ... był martwy! Tył głowy, dłonie i, jak się okazało, cały grzbiet zdawał się być zwęglony, polarny garnitur zmienił się w strzępy..

    Próbowaliśmy komunikować się drogą radiową z naszą stacją Mirny, ale nic z tego nie wyszło, coś niesamowitego działo się w powietrzu - ciągły gwizd i warczenie. Nigdy nie spotkałem tak gwałtownej burzy magnetycznej! Trwało to wszystkie trzy dni, które spędziliśmy na biegunie.

    Aparat został stopiony, jakby z bezpośredniego uderzenia pioruna. Śnieg i lód, gdzie taśma „czołgała się”, odparowywała, tworząc grubość dwóch stóp głębokości i szerokości dwóch metrów.

    Pochowaliśmy Saszy na słupie.

    Dwa dni później zmarli Kustov i Borysow, a potem Andriej Skobelev. Wszystko się powtórzyło ... Na początku pojawiła się jedna piłka - na wzgórzu Saszy, a minutę później - jeszcze dwie. Pojawili się, jakby zagęszczeni z powietrza, na wysokości około stu metrów, powoli schodzili, wisieli nad ziemią i zaczęli poruszać się po trudnych ścieżkach, zbliżając się do nas. Andrei Skobelev sfilmował, a ja zmierzyłem charakterystyki elektromagnetyczne i spektralne - urządzenia zostały ustawione z odległości stu metrów od samochodu. Krzaki i Borysow stały w pogotowiu obok karabinów. Zaczęli strzelać, gdy tylko wydawało im się, że kule są wyciągane, zamieniając się w „kiełbasę”.

    Kiedy doszliśmy do zmysłów z szoku, kule zniknęły, zapach ozonu był w powietrzu - jak po silnej burzy. A Kustov i Borysow leżeli na śniegu. Natychmiast rzuciliśmy się do nich, myśląc, że można pomóc w czymś innym. Potem zwrócili uwagę na Skobeleva, wstał, przycisnął ręce do oczu, aparat leżał na lodzie około pięciu metrów dalej, żył, ale nic nie pamiętał i nic nie widział. On ... wciąż strasznie jest pamiętać ... dziecko. Przepraszam za siebie. Nie chciałem żuć - piłem tylko, rozlewając płyn. Prawdopodobnie musiał być karmiony sutkiem, ale wiesz, nie mieliśmy sutka.

    Nie mogliśmy nawet pochować Kustova i Borysowa - nie było siły. Chciałem jednej rzeczy - jak najszybciej uciec. A Skobelev cały czas jęczał i ślinił się ... Zmarł w drodze powrotnej. W Mirny lekarze stwierdzili, że miał niewydolność serca i ślady odmrożeń, ale niezbyt silne - w każdym razie nie śmiertelne.

    W końcu zdecydowaliśmy się powiedzieć prawdę - było zbyt naglące dla tego, co się stało. Ku mojemu zdziwieniu, uwierzyli nam. Ale nie było przekonujących dowodów. Nie było możliwości zatrucia nowej wyprawy na pole - ani program badawczy, ani brak niezbędnego sprzętu na to nie pozwalały. Jak rozumiem, to samo co z nami stało się w 1962 roku z Amerykanami.

    Teraz rozumiesz, dlaczego nikt inny nie chce tam iść? Pewnego dnia może jeszcze tam pójdą. Ale nie sądzę, żeby tak się stało. Wymagana jest zbyt wysoka ochrona. Takie przedsięwzięcie jest warte miliony dolarów. Nawet Amerykanie nie są tak bogaci - oni, jak wiecie, likwidują teraz swoje stacje antarktyczne. Głównym zainteresowaniem jest dzisiaj tzw. Dziura ozonowa. Gdyby nie potrzeba ciągłego monitorowania, jest mało prawdopodobne, aby w ogóle byli tam ludzie.